...czyli 3 dni we Lwowie.
Konia z rzędem temu, kto zgadłby, że to wspaniałe miasto na reklamach tanich linii lotniczych przedstawiane jest w ten właśnie sposób? Wielowiekowa tradycja i niełatwa historia jest chyba dla zachodnich turystów mniej zjadliwa niż wizja słodkiego wschodniego raju, gdzie wciąż za niewielkie pieniądze można zasmakować rozkoszy podniebienia.
Konia z rzędem temu, kto zgadłby, że to wspaniałe miasto na reklamach tanich linii lotniczych przedstawiane jest w ten właśnie sposób? Wielowiekowa tradycja i niełatwa historia jest chyba dla zachodnich turystów mniej zjadliwa niż wizja słodkiego wschodniego raju, gdzie wciąż za niewielkie pieniądze można zasmakować rozkoszy podniebienia.
Kuszenie słodkościami i na nas podziałało, ale najpierw poznaliśmy i inne smaki Lwowa, od początku jednak.
Ponieważ wyjazd zorganizowała gdańska Akademia 30+, miejsce dające możliwość poszerzania horyzontów osobom, które szkołę skończyły czas jakiś temu, ale wciąż mają głód wiedzy - można było się spodziewać ciekawego programu - nie inaczej było tym razem.
Ponieważ wyjazd zorganizowała gdańska Akademia 30+, miejsce dające możliwość poszerzania horyzontów osobom, które szkołę skończyły czas jakiś temu, ale wciąż mają głód wiedzy - można było się spodziewać ciekawego programu - nie inaczej było tym razem.
Wyjechaliśmy autokarem z Gdańska spod siedziby
GWO już o godz. 6 rano 12 maja (kto wstaje o tak nieludzkiej porze), aby po 14 godzinach jazdy dotrzeć w końcu do Przemyśla. Niestety, przybyliśmy po zmroku, a miasto wydało się nam tak ciekawe, ze z chęcią zobaczylibyśmy je także w pełnym słońcu i zabawili tam dłużej.
GWO już o godz. 6 rano 12 maja (kto wstaje o tak nieludzkiej porze), aby po 14 godzinach jazdy dotrzeć w końcu do Przemyśla. Niestety, przybyliśmy po zmroku, a miasto wydało się nam tak ciekawe, ze z chęcią zobaczylibyśmy je także w pełnym słońcu i zabawili tam dłużej.
Przemyśl |
Niestety, już 13 maja w piątek ruszyliśmy ku granicy polsko-ukraińskiej na przejście w Medyce - ten dzień nie okazał się pechowy, bo granicę przekroczyliśmy w 1,5 godziny i ruszyliśmy na Lwów. Ukraina przywitała nas chmurna pogodą - ale i to, i kiepskie drogi, po których przyszło nam się poruszać nie były w stanie zepsuć świetnych humorów. Około południa zobaczyliśmy opłotki miasta Lwa, a następnie manewrując po wąskich uliczkach i korkując pół miasta, z narażeniem nerwów kierowcy i pasażerów oraz lakieru na zaparkowanych wokoło samochodach postawiliśmy nasz pojazd pod gmaszyskiem hotelu Dniestr.
Czterogwiazdkowy moloch gościł już prezydentów i gwiazdy estrady (w holu zdjęcia sław, nie wszystkie nam znane, ale rozpoznaliśmy min. Hillary Clinton) i nam zaoferował jednorazowe kapcie, wielkie choć niezbyt wygodne łóże i wiele radości z niespodziewanego luksusu.
Zaraz po przyjeździe poszliśmy na małe zwiedzanie miasta uwieńczone obiadem w słynnej "Puzatej chacie" - który poprawił humory znużonym nieustającą mżawką turystom. Nauka jaką stamtąd wyniosłam jest taka - lepiej na Ukrainie mówić po polsku niż angielsku - bo młodzi ludzie znają go słabo i mój "potatowy" kotlet okazał się mięsnym. O 18 popędziliśmy na wykład profesora Jarosława Hrycaka - pierwszy z przygotowanym przez Akademię.
Mówił on o problemie pojednania polsko-ukraińskiego - temat ten zbyt poważny na miarę mojego bloga - zacytuję jednak znamienitego wykładowcę - który choć nie ukrywał swojego sceptycyzmu wobec obecnej ukraińskiej sytuacji - zdawał się wierzyć w możliwość porozumienia zwłaszcza w sferze międzyludzkiej - podkreślając wagę takich jak nasze spotkań.
Pozostałą część piątkowego wieczoru spędziliśmy, sprawdzając puls nocnego życia miasta. Bił mocno. Widzieliśmy tańczące tango pary - które wyległy na ulicę - gdy w knajpie nie starczyło miejsca - czyżby tak to wyglądało przed wojną? -sami zaś powłóczyliśmy się w poszukiwaniu synagogi Złota Róża.
Hotel Dniestr |
Czterogwiazdkowy moloch gościł już prezydentów i gwiazdy estrady (w holu zdjęcia sław, nie wszystkie nam znane, ale rozpoznaliśmy min. Hillary Clinton) i nam zaoferował jednorazowe kapcie, wielkie choć niezbyt wygodne łóże i wiele radości z niespodziewanego luksusu.
Zaraz po przyjeździe poszliśmy na małe zwiedzanie miasta uwieńczone obiadem w słynnej "Puzatej chacie" - który poprawił humory znużonym nieustającą mżawką turystom. Nauka jaką stamtąd wyniosłam jest taka - lepiej na Ukrainie mówić po polsku niż angielsku - bo młodzi ludzie znają go słabo i mój "potatowy" kotlet okazał się mięsnym. O 18 popędziliśmy na wykład profesora Jarosława Hrycaka - pierwszy z przygotowanym przez Akademię.
Pozostałą część piątkowego wieczoru spędziliśmy, sprawdzając puls nocnego życia miasta. Bił mocno. Widzieliśmy tańczące tango pary - które wyległy na ulicę - gdy w knajpie nie starczyło miejsca - czyżby tak to wyglądało przed wojną? -sami zaś powłóczyliśmy się w poszukiwaniu synagogi Złota Róża.
Pod Złotą Różą |
Na pocieszenie weszliśmy do sąsiedniej kamienicy, gdzie mieści się restauracja "Pid Zolotoyu Rozoyu". Rysunki Schulza na ścianach, kelner zamiast przynieść rachunek targuje się z klientami - nie czuję jednak klimatu, mam wrażenie, że bawimy się na cmentarzu.
14 maja. Kolejny dzień, kolejny wykład. Tym razem lwowscy batiarzy - o których wyczynach legendy krążą do dziś. Komu świta obraz Sczepcia i Tońca z przedwojennych filmów śpiewających o tym jak dobrze się żyje w Lwowi, powinien też zdać sobie sprawę z tego, że mnogość anegdot odkrywa nie tylko bogactwo galicyjskiego tygla, lecz też okrucieństwo i biedę tamtego świata. Wojna starła go z powierzchni ziemi -pozostawiając wspomnienia i nostalgiczne legendy - w których, jak w krzywym zwierciadle, czasem uda się dostrzec ułamek prawdy.
Na poszukiwania materialnych śladów dawnych dni wybraliśmy się z przewodnikiem - i choć nasz spacer trwał 4 godziny widzieliśmy tylko część wspaniałości.
Wnętrze opery kurtyna H. Siemiradzkiego |
Wieczorem jeszcze pędem do słynnej Opery Lwowskiej na Nabucco Verdiego, trochę nas rozśmieszyła toporna inscenizacja, ale z zachwytem podziwialiśmy bogate wnętrze teatru.
Później już tylko nocne szaleństwa w ormiańskiej dzielnicy, gdzie bez liku jest świetnych knajp Hasowa Lampa (Naftowa Lampa) czy galeria Dzyga.
Słoneczna majowa sobota to wymarzony czas na ślub i sesję na lwowskiej Starówce.
15 maja Ostatnia (nasza) niedziela we Lwowie to zwiedzanie jednej z najsłynniejszych polskich nekropolii.Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt Lwowskich oglądaliśmy w deszczu - uprzykrzonym kapuśniaczku - ale może to najbardziej pasująca do tego miejsca aura. Mnie od zawsze fascynowały nagrobne figury miałam więc czym cieszyć swoje i mojego aparatu oko:
Słońce wyszło z zza chmur, kiedy pojechaliśmy zwiedzać Lwowski Browar- choć jak dla mnie ten punktu programu można spokojnie było wykreślić - nie żeby nie smakowalo mi lwiwskie, ale sama ekspozycja i degustacja to czysta komercha.
Na szczęście znalazł się i czas na górę zamkową, na którą nasz przewodnik najwyraźniej drapać się nie miał ochoty - tłumacząc się śliskimi od deszczu kamieniami (to jedyna co do niego uwaga - bo trzeba przyznać, ze spotkanie z nim było bardzo udane). Wymówka prysła w przepięknym słońcu, cudnie oświetlającym panoramę miasta.
Spacer zakończyliśmy pod katedrą Św. Jura, z której wysypały się pierwszokomunijne dzieci, ubrane w ludowe stroje.
Samodzielnie poszliśmy jeszcze zobaczyć gmach Politechniki i Ossolineum aż dotarliśmy do rynku - gdzie w cukierni zwanej Cukiernią oddaliśmy się słodkiej, wieczornej rozpuście. Potem było jeszcze piwo znów u Ormian i pożegnanie z miastem Lwa.
Na zakończenie lwowskie impresje:
ABOUT THE AUTHOR
Hello We are OddThemes, Our name came from the fact that we are UNIQUE. We specialize in designing premium looking fully customizable highly responsive blogger templates. We at OddThemes do carry a philosophy that: Nothing Is Impossible