Szwecja na rowerach 2010
...czyli nasz odwet za potop
Sporo wody upłynęło od dni, kiedy we dwójkę przemierzaliśmy na rowerach szwedzką ziemię.
Chwile te są wciąż żywe w mojej pamięci – ale tak już chyba jest z wakacjami, tym czasem wyrwanym codzienności – że jego intensywniejszy, głębszy smak pozostaje z nami na dłużej. Może to, co przeżyliśmy, przyda się komuś planującemu własne podróże?
Chwile te są wciąż żywe w mojej pamięci – ale tak już chyba jest z wakacjami, tym czasem wyrwanym codzienności – że jego intensywniejszy, głębszy smak pozostaje z nami na dłużej. Może to, co przeżyliśmy, przyda się komuś planującemu własne podróże?
Spisywanie wspomnień zaczęłam od wyjęcia pieczołowicie przechowywanych różnego sortu map, folderów i wszystkich tych ułatwiających życie turyście pomocy, jakimi obdarowują nas w dbających o swój wizerunek, przyjaznych gościom krajach. Z papierów wysypał się piasek...
Pokaż Szwecja na rowerach na większej mapie
Dzień I 18 sierpnia
Gdynia
- Karlskrona
O
9 rano stawiliśmy się w terminalu w Gdyni, skąd wyruszał do
Szwecji nasz prom Stena line. Zajęliśmy swoje miejsce w kolejce
zmotoryzowanych, wraz z tirami, samochodami i motocyklami stanęły
nasze dwa rowery. Zaokrętowaliśmy się, zabezpieczyliśmy nasz
sprzęt, i poszliśmy zwiedzać statek. A tu wiadomo nuda, nuda, nic
się nie dzieje. Nie rozwiał jej ani występ magika, nie najwyższej
próby, ani bingo, w które niestety nie wygrałam. W końcu po wielu
godzinach rejsu zacumowaliśmy u wybrzeży Szwecji.
Jak w polskim filmie |
Sprowadzamy
tylko na ląd rowery i .. nasza przygoda się rozpoczyna. W
Karlskronie powoli zapada zmierzch – jest ciepło – ale jak się
w następnych dniach przekonamy - pogoda trochę kaprysi – nie
szczędzi nam deszczu, straszy chmurami, ale łaskawie rzuca nam pod
nogi też złoto jesiennego już słońca.
Problemy
z moim rowerem – nie pracują przerzutki – musimy się jednak
spieszyć o 21 pod Radhuset jesteśmy umówieni z tajemniczą Samireh
Jalali z coachsurfingu – która będzie naszym pierwszym i jedynym
hostem w Szwecji. Następne noce planujemy spędzić w przywiezionym
ze sobą namiocie, tę jednak przesypiamy w domu przy
Borgmasteregatan 15 na podłodze u gościnnej Iranki.
Dzień
II 19 sierpnia ok 66 km
Karlskrona
– Lyckeby – Torstäva
– Säby – Aby –
Jämjö
– Torhamn - Sandhamn
Karlskrona |
Ruszyliśmy
zatem w drogę – był to pierwszy dzień jazdy – nie bardzo
wiedzieliśmy, czego się spodziewać - ja przynajmniej nie
wiedziałam. Rowerowe wycieczki za miasto to nie to samo co
kilkudniowa podróż rowerem przez nieznane tereny.
Wiem,
wiem – są tacy, co od lat podróżują na rowerze i nawet nie
zauważą, kiedy zdarzy im się przejechać Himalaje – ale w życiu
już tak jest, że każdy ma swoje szczyty do zdobycia – i chociaż
różnią się one wysokością, to niczym nie różni się od siebie
wysiłek włożony w ich pokonanie. Ta wyprawa była sprawdzianem
moich (podkreślam) możliwości i cieszę się, że się udała –
były jednak po drodze chwile ciężkie – nie jestem tak twarda, by
bez mrugnięcia okiem jechać kilometry w deszczu, nie wiedząc gdzie
i kiedy, zdołamy się wreszcie schronić.. ale po kolei.
Dzień
był ładny i słoneczny, a droga miła – poruszaliśmy się
zresztą przez większą część drogi pięknie przygotowanymi i
oznaczonymi ścieżkami rowerowymi - Szwedzi naprawdę dbają o
rowerzystów, a zwyczaj zatrzymywania samochodu i przepuszczania
roweru naprawdę nas zaskoczył i wprowadził w miłe zdumienie.
Z Karlskrony udaliśmy się w stronę Kalmaru – drogą wzdłuż
wybrzeża. Bardzo przyjemna trasa – mieliśmy też próbkę tego
jak będzie dalej – płasko, odludnie i bardzo spokojnie.
Gdzieniegdzie rozrzucone drewniane domki – zawsze takie same –
bordowe najczęściej, niekiedy też białe, żółte
bądź niebieskie – w obejściu żywego
ducha, jakby wszystkich dopadła tajemnicza epidemia – tylko
powietrze młócą ramiona potężnych, nowoczesnych wiatraków.
Jedziemy to polem to lasem i zauważamy kolejną rzecz, która będzie
nam towarzyszyć, a czasem doskwierać - zmienna pogoda.
Przywódca stada |
Dojeżdżamy
do Torhamns udde – czyli przylądka Torhamns – jest przepięknie –
ścielą się wrzosy, jest już jesiennie, a my znajdujemy się na
małym cyplu, gdzie przystanek mają wędrowne ptaki. To rezerwat
przyrody i miejsce, gdzie czasem przybywają birdwatcherzy, a na
stałe mieszkają owce – które nie wiedzieć czemu, zobaczyły w
moim ówczesnym chłopaku a obecnym mężu przywódcę stada i
obstąpiły go tłumnie. Te miłe chwile przerwał niespodziewany
deszcz – przemoczeni do suchej nitki chowaliśmy się w małej
nadmorskiej kawiarence. W nagrodę i na pocieszenie dostaliśmy
później porcję wspaniałych widoków – cudne światło i klimat
późnego lata – kiedy już czuje się zapowiedź surowych i
długich zimowych miesięcy. Trzeba
było jednak wracać do rzeczywistości i szukać noclegu przed
zapadającym ok 21 zmrokiem.
Torhamns udde |
Dzień
III 20 sierpnia
Sandhamn
– Kristianopel – Bergkvara -Kalmar – ok 90 km
Kolejny dzień i zmierzamy dalej w stronę
Kalmaru drogą wzdłuż wybrzeża. Szwecja ma niewiarygodnie dla nas
rozwiniętą sieć dróg rowerowych, praktycznie cały czas poruszamy
się ścieżkami wygodnie poprowadzonymi wzdłuż głównych dróg,
bądź wyludnionymi bocznymi drogami asfaltowymi lub polnymi.
Okolica piękna, cicha, spokojna i wyludniona. Mamy znów to horrorowate wrażenie, jakby ludzie gdzieś przepadli, zostawiając swoje wypielęgnowane, schludne, małe domki na pastwę przyrody.
Ta jednak zdaje się tak spokojna i cicha, że nie stanowi żadnego dla nich zagrożenia. Dojeżdżamy do Kristianopola, małej uroczej osady o bogatej historii. Przez kilka stuleci był on miejscowością graniczną, w XVI wieku duński król Chrystian IV kazał otoczyć miasto wysokim na 11 metrów murem obronnym. Dziś warto przede wszystkim odwiedzić malowniczy kościół, ze ścianą za ołtarzem ozdobioną rysunkami dwóch drzew i podwieszonym pod sufitem modelem statku.
Okolica piękna, cicha, spokojna i wyludniona. Mamy znów to horrorowate wrażenie, jakby ludzie gdzieś przepadli, zostawiając swoje wypielęgnowane, schludne, małe domki na pastwę przyrody.
Ta jednak zdaje się tak spokojna i cicha, że nie stanowi żadnego dla nich zagrożenia. Dojeżdżamy do Kristianopola, małej uroczej osady o bogatej historii. Przez kilka stuleci był on miejscowością graniczną, w XVI wieku duński król Chrystian IV kazał otoczyć miasto wysokim na 11 metrów murem obronnym. Dziś warto przede wszystkim odwiedzić malowniczy kościół, ze ścianą za ołtarzem ozdobioną rysunkami dwóch drzew i podwieszonym pod sufitem modelem statku.
Ale
jeżeli przyjdzie wam odwiedzić to urocze miasteczko, wstąpcie na
chwile do kawiarni Café
Sött & Salt http://www.sottosalt.se/
My
spędziliśmy tam sporo czasu, rozkoszując się słodkościami, kawą
w ogromnych kubkach, które można było uzupełniać do woli,
dokarmiając wścibskie wróble i podziwiając widoki spokojnej
nadmorskiej przystani.
Szwedzkie wróble.. ciekawskie jak nasze |
Ruszyliśmy
w drogę, tnąc dalej przez spokojny region Blekinge. W Bergkvarze
jedliśmy posiłek nad morzem, wiało mocno, ale widoki wynagradzały
wszystkie niedogodności. Po drodze zupełnie przypadkowo
znajdowaliśmy takie cuda:
Piękny kościól niedaleko Voxtorp |
Dzień
IV 21 sierpnia
Obudziły mnie strzały, na szczęście
strzelano do kaczek nie do nas - choć szczerze mówiąc, nie bardzo
podobał mi się taki początek dnia – do myśliwych nie żywię
przyjaznych uczuć. Do celu było już niedaleko, przed południem
byliśmy już w mieście.
Zamek w Kalmarze |
Kalmar dziś to duży ośrodek miejski, stolica regionu z uniwersytetem, na którym uczy się ok 9,5 tys studentów - byli zresztą bardzo podczas naszego pobytu w mieście widoczni. Znajduje się tu lotnisko oraz most na Olandię – jeden z najdłuższych w Europie.
Katedra kalmarska |
Most olandzki |
Widok na most z Olandii |
Olandia to rejon turystyczny i nawet po sezonie wielu tu przyjezdnych, szukających słonecznych dni, których jest tu najwięcej w roku z całej Szwecji. W Färjestaden szybko znaleźliśmy pole namiotowe, a ponieważ przybyliśmy już po zmroku i nie było nikogo z obsługi, wzięliśmy przygotowaną kopertę, a w niej klucze do kuchni i wspólnej łazienki i mapkę z oznaczonym miejscem na polu. Śmiesznie wyglądał nasz mały namiot i dwa rowery wśród potężnych kamperów, ze wszelkimi wygodami, którymi podróżują emeryci.
Dzień
V 22 sierpnia
Olandia
– Färjestaden
- Otteby południowy kraniec ok 65 km
Olandzkie wiatraki |
Mur Karola X Gustawa |
musieliśmy mocno walczyć z jego podmuchami, tempo naszego pedałowania spadło i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie zdołamy w wyznaczonym czasie objechać całej wyspy, jak zaplanowaliśmy. Zdecydowaliśmy się dojechać na południowy jej kraniec, którego rolniczy krajobraz wpisany został w 2000 r na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Po drodze mijaliśmy malownicze kościoły (kyrka) i wspomniane już tak wrosłe w ten krajobraz wiatraki. Kilka kilometrów przed południowym cyplem natrafiliśmy na mur Karola X Gustawa, zbudowany przez tego władcę, by oddzielić od reszty wyspy tereny łowne. W końcu dotarliśmy do krańca wyspy i rezerwatu Ottenby, jednego z najlepszych miejsc do obserwacji ptaków, gdzie mieści się tez stacja ornitologiczna prowadząca wiele ważnych badań nad migrującymi gatunkami http://www.sofnet.org/ottenby/
Na
samym końcu wyspy dumnie stoi Długi Jan – latarnia morska,
przydająca niezwykle nostalgicznego
wyrazu temu surowemu krajobrazowi. Opuszczając
rezerwat, skierowaliśmy się w poszukiwaniu pola namiotowego
-znaleźliśmy je niedaleko Ås
kyrka, którego widok nas zachwycił.
Olandia
– Otteby – Eketorp - Borgholm ok 90 km
Eketorp |
Zamek borgholmski |
Dzień VII 24 sierpnia
Borgholm
– Kalmar – Nybro ok 100 km
Borgholm |
Galeria Vida |
Czasem słońce, czasem deszcz, a czasem tęcza |
Królestwo
nie było łatwe do podbicia. Pierwszy raz porządnie zgubiliśmy
drogę, oczywiście mogliśmy jechać autostradą, co nawet przez
pewien czas śmiało czyniliśmy, ale jako że po pierwsze jest to
zakazane, a po drugie niebezpieczne – przy moim udziale pomysł
upadł. Potem było tylko gorzej, zmyliśmy drogę, błądziliśmy po
lesie, mecząc się i nabijając kilometrów, poza tym złapał nas
przelotny deszcz. Koniec końców pokazała się tęcza, a my
odnaleźliśmy szlak. Gorzej, że mało czasu pozostało do zmroku i
plan tracił realne kontury. Dodatkowo zmienił się dość mocno
krajobraz – wjechaliśmy w krainę sosnowych lasów, urozmaiconą
górkami. Już prawie chcieliśmy rozbijać się w lesie, gdy oczom
naszym ukazał się wjazd do Nybro – cywilizacja! Wybawienie!
Odpoczęliśmy w Macdonaldzie, zrobiło się już ciemno i zaczęliśmy
się zastanawiać, jaki nocleg ma do zaproponowania nam to miejsce.
Od razu powiem, że Nybro to mała mieścina, ciężko wyobrazić
sobie, co ludzie robią tam zimą. Na razie te rozważania ustąpiły
pola poszukiwaniu noclegu – nie było trudno, kierując się mapą,
natrafiliśmy na Joelskogens Camping
http://www.laget.se/nybroifcamping/.
Tu
oczywiście nie było żadnej obsługi, był tylko w budce numer
telefonu, który w końcu ktoś odebrał i poinformował, ze klucze
do łazienki i wspólnej kuchni znajdziemy w puszce z hydrantem, a po
pieniądze za nocleg właściciel przyjdzie jutro. To się nazywa
zaufanie do ludzi! Dodam, że nikt po pieniądze nie przyszedł –
mogliśmy więc mieszkać za darmo – wyjeżdżając, zostawiliśmy
jednak należność w hydrancie, mam nadzieje, że znalazł je
właściciel.
Dzień
VIII 25 sierpnia
Nybro – Orrefors – Pukeberg – Nybro
W
nocy padało, rano padało jeszcze bardziej – poddaliśmy się.
Następnego dnia odpływał z Karlskrony nasz prom do Gdyni i
przewidywaliśmy znaleźć się na jego pokładzie. Dalej niż do
Nybro na dodatek w taką pogodę nie dojedziemy. Postanowiliśmy
wykorzystać ten dzień na zwiedzanie hut szkła i lokalnym autobusem
udaliśmy się do Orrefors http://www.orrefors.com/about/
. Tam mieści się huta szkła założona w 1898 roku na miejscu
działającej od 1726 roku huty żelaza. Z początku wytwarzano tu
proste, szklane przedmioty codziennego użytku i szyby okienne, potem
zaczęto tworzyć designerskie wyroby dekoracyjne unikalnymi
rozwijanymi tu metodami. Dziś do zwiedzania udostępniono muzeum, z
galerii w fabryce podziwiać można prace hutników, a portfele
opróżnić w fabrycznym sklepie pełnym najwyższej próby szklanych
cudeniek.
Micke Johansson przy pracy |
Ostatnią noc w Nybro postanowiliśmy spędzić
nie w namiocie - w obawie przed deszczem – a we wspólnej kuchni –
kemping był przecież wyludniony, a w nocy nikt z niej nie korzysta.
Nie było to do końca prawdą, obudziły nas bowiem w środku nocy
jakiej hałasy – coś dobrało się do naszych zapasów i wyjadło
polar bread, który namiętnie kupowaliśmy. Chodzą słuchy, że był
to kot...
Dzień
IX 26 sierpnia
Nybro
– Karlskrona ok 100 km
Z nadejściem ranka rozpoczął się ostatni nasz dzień w Szwecji. Wieczorem o 20 musieliśmy wsiąść w Karlskronie na prom. Jak to zrobić? 8 dni pokonywania trasy z Karlskrony, więc jakoś nie chciało nam się wierzyć, że jednego dnia damy radę przejechać te trasę. Wpadliśmy na pomysł, by rowerami dojechać do Kalmaru, a stamtąd dalej autobusem. Wsiedliśmy na rowery, i … tak dobrze nam się jechało – bo praktycznie cały czas w dól, przez piękne lasy, wyludnionymi drogami (na tyle, że gdy pobłądziliśmy, nie było kogo zapytać – na szczęście pomocny pocztowiec wyprowadził nas na dobrą drogę z nas każąc jechać za swoim samochodem), że ani się nie obejrzeliśmy a znów zobaczyliśmy napis Blekinge i już wiedzieliśmy, że do Karlskrony wjedziemy na rowerach.
Miałam przy tym obawy,
czy zrobimy to przed, czy po tym, jak prom odcumuje od nabrzeża –
ale okazało się, że pisana była nam ta pierwsza ewentualność.
Mogliśmy już tylko wykrzyczeć żegnaj!
gościnnej Szwecji, a w duchu wyszeptać do widzenia!