Podróże nieduże

  • Główna
  • Rowerowa Litwa
  • Szwecja na rowerach
  • Contact
    • download templates
    • Link 2
    • Link 3
Home Archive for 2011
Powinny być białe, najlepiej mroźne i rozświetlone kolorowymi blaskami bożonarodzeniowych lampek. Tegoroczna aura wystawiła nas jednak na próbę i postanowiła sprawdzić, czy barwy wypełniające skalę między bielą a czernią równie dobrze sprawdzą się w tym wyjątkowym czasie. W poszukiwaniu pozytywów zauważmy, że szary pasuje nie tylko eminecjom i myszom, to również kolor stali a więc i technologii, a ta potrafi być piękna. Wesołych :)

Wiatraki w Pucku
Posted by Picasa
 W drugi dzień Świąt postanowiliśmy sprawdzić, co słychać w rezerwacie Beka. Świst wiatru               w trawach i  łopot skrzydeł stadka gęsi zbożowych, które zerwały się do lotu na nasz widok.              Niestety, na płaskim, podmokłym obszarze byliśmy widoczni jak na dłoni.




Zaledwie miesiąc wcześniej wyglądało tu tak:





Zimno, ciemno i mokro - czyli tak, jak nie lubię.
Złota się już skończyła, a  tej, która po niej nadeszła, brakuje zalet.
Przynajmniej ja ich nie widzę.. Dziś na Bałtyku sztorm i noc zapowiada się wyjątkowo porywista :)

wiatr kontra człowiek... nierówna walka
Posted by Picasa
Choć całe życie mieszkam w Gdyni i w pobliskiej Rewie byłam nie raz - to nazwę Szperk usłyszałam niedawno. Teraz kiedy postanowiono tym mianem obdarzyć pobliskie centrum handlowe, pewnie zagości na dobre w świadomości mieszkańców okolicy.

Dla porządku - Szperk to kaszubska nazwa cypla rewskiego, czyli wału utworzonego przez nanoszony prądem morskim piasek. Ma on ok. 1 km długości, ale płycizna ciągnie się dalej, łukiem aż do Kuźnicy morskiej na półwyspie helskim. Raz do roku na mieliźnie odbywa się tzw. Marsz śledzia  - tu można znaleźć szczegółowe  informacje www.marszsledzia.pl. Ja ze swej strony dodam, że impreza ta jest kontrowersyjna i  bywa krytykowana przez ekologów. Tu znajdziemy ten dwugłos:
http://pracownia.org.pl/dzikie-zycie-numery-archiwalne,2254,article,5052



Jezioro Otomińskie

Słonecznie, choć już nie ciepło. Cudnie, ale wystarczy wziąć ten widok pod lupę, a zobaczymy pierwsze oznaki nieubłaganego zimnego końca roku, brrr......





Myślicie, że możecie mnie bezkarnie wywabiać z mojej kryjówki?



Bójcie się! Jestem wszak drapieżnikiem, spójrzcie na moje potężne żuwaczki.
No dobrze, ale skoro już mnie obudziliście, przedstawię się.
Nazywam się Carabus intricatus. Po polsku Biegacz skórzasty. Mieszkam w lasach, w dzień kryję się pod kamieniami,  w spróchniałych pniach drzew, odpoczywam. W nocy wyruszam na łów, dżdżownice, larwy, ślimaki miejcie się wówczas na baczności.
Spójrzcie, jaki jestem piękny i połyskujący, a teraz zostawcie mnie w spokoju.


Kapryśna i nieprzewidywalna, raz obsypuje ciepłymi pocałunkami, by za chwilę potraktować zimno i zmyć głowę w nią zapatrzonym.
Zmyślna kolorystka, wie w czym jej do twarzy. Długie, kręcone, rude włosy przewiązuje zieloną wstążką, stroi się w żółcie, brązy, otula się czerwonym szalem. 
Najpiękniejsza z czterech sióstr - Jesień. Patrzcie i podziwiajcie.









Tegoroczny wrzesień był wyśmienity. Tylu ciepłych, słonecznych, pachnących już co prawda jesienią, ale wciąż wspaniałych dni dawno nie zaznaliśmy o tej porze roku. Pewnej niedzieli wybraliśmy się więc rowerami do Gdańska. Stare miasto przepięknie wyglądało w słońcu późnego lata, a my w dodatku oglądaliśmy je ze szczególnej strony. 

Wypożyczonymi w klubie wodnym Żabi Kruk http://www.zabikruk.pl/ kajakami pływaliśmy po Motławie, podziwiając z tej niezwykłej perspektywy dumną sylwetkę Żurawia i majestatycznego Sołdka. Przy okazji sprawdziliśmy też, że stadion w Gdańsku gotowy jest na Euro 2012.


PGE Arena Gdańsk


5 czerwca 2011 roku odbył się XV Wielki Przejazd Rowerowy i od czternastu poprzednich różnił się tym, że był metropolitalny, a znaczy  to nie mniej ni więcej, że wzięli w nim udział rowerzyści z Gdańska, Sopotu, Gdyni, a także Rumi, Redy i Wejherowa. Miłośnicy dwóch kółek skutecznie zablokowali ruch tym, którzy potrzebują ich aż czterech. Przejechaliśmy główną arterią Trójmiasta, aż do terenów AWF-u. Wspaniała impreza - powtórzmy ją za rok! 

Było kolorowo :)
...czyli 3 dni we Lwowie.

Konia z rzędem temu, kto zgadłby, że to wspaniałe miasto na reklamach tanich linii lotniczych przedstawiane jest w ten właśnie sposób? Wielowiekowa tradycja i niełatwa historia jest chyba dla zachodnich turystów mniej zjadliwa niż wizja słodkiego wschodniego raju, gdzie wciąż za niewielkie pieniądze można zasmakować rozkoszy podniebienia.
Kuszenie słodkościami i na nas podziałało, ale najpierw poznaliśmy i inne smaki Lwowa, od początku jednak.
Ponieważ wyjazd zorganizowała gdańska Akademia 30+, miejsce dające możliwość poszerzania horyzontów osobom, które szkołę skończyły czas jakiś temu, ale wciąż mają głód wiedzy - można było się spodziewać ciekawego programu - nie inaczej było tym razem.

Wyjechaliśmy autokarem z Gdańska spod siedziby 
GWO już o godz. 6 rano 12 maja (kto wstaje o tak nieludzkiej porze), aby po 14 godzinach jazdy dotrzeć w końcu do Przemyśla. Niestety, przybyliśmy po zmroku, a miasto wydało się nam tak ciekawe, ze z chęcią zobaczylibyśmy  je także w pełnym słońcu i zabawili tam dłużej.
Przemyśl

Niestety, już 13 maja w piątek ruszyliśmy ku granicy polsko-ukraińskiej na przejście w Medyce - ten dzień nie okazał się pechowy, bo granicę przekroczyliśmy w 1,5 godziny i ruszyliśmy na Lwów. Ukraina przywitała nas chmurna pogodą - ale i to, i kiepskie drogi, po których przyszło nam się poruszać nie były w stanie zepsuć świetnych humorów. Około południa zobaczyliśmy opłotki miasta Lwa, a następnie   manewrując po wąskich uliczkach i korkując pół miasta, z narażeniem nerwów kierowcy i pasażerów oraz lakieru na zaparkowanych wokoło samochodach postawiliśmy nasz pojazd pod gmaszyskiem hotelu Dniestr. 
Hotel Dniestr

Czterogwiazdkowy moloch gościł już prezydentów i gwiazdy estrady (w holu zdjęcia sław, nie wszystkie nam znane, ale rozpoznaliśmy min. Hillary Clinton) i nam zaoferował jednorazowe kapcie, wielkie choć niezbyt wygodne łóże i wiele radości z niespodziewanego luksusu.

Zaraz po przyjeździe poszliśmy na małe zwiedzanie miasta uwieńczone obiadem w słynnej "Puzatej chacie" - który poprawił humory znużonym nieustającą mżawką turystom. Nauka jaką stamtąd wyniosłam jest taka - lepiej na Ukrainie mówić po polsku niż angielsku - bo młodzi ludzie znają go słabo i mój "potatowy" kotlet okazał się mięsnym. O 18 popędziliśmy na wykład profesora Jarosława Hrycaka - pierwszy z przygotowanym przez Akademię.

Mówił on o problemie pojednania polsko-ukraińskiego - temat ten zbyt poważny na miarę mojego bloga - zacytuję jednak znamienitego wykładowcę - który choć nie ukrywał swojego sceptycyzmu wobec obecnej ukraińskiej sytuacji - zdawał się wierzyć w możliwość porozumienia zwłaszcza w sferze międzyludzkiej - podkreślając wagę takich jak nasze spotkań.

Pozostałą część piątkowego wieczoru spędziliśmy, sprawdzając puls nocnego życia miasta. Bił mocno. Widzieliśmy tańczące tango pary - które wyległy na ulicę - gdy w knajpie nie starczyło miejsca - czyżby tak to wyglądało przed wojną? -sami zaś powłóczyliśmy się w poszukiwaniu synagogi Złota Róża. 
Pod Złotą Różą
Lwów niegdyś był schronieniem sporej diaspory żydowskiej - do naszych czasów dotrwały jedynie szczątki po tamtym życiu - krążyliśmy długo w noc po tych samych uliczkach zanim zorientowaliśmy się, że słynna świątynia jest teraz dziurą w ziemi. 
Na pocieszenie weszliśmy do sąsiedniej kamienicy, gdzie mieści się restauracja "Pid Zolotoyu Rozoyu". Rysunki Schulza na ścianach, kelner zamiast przynieść rachunek targuje się z klientami -  nie czuję jednak klimatu, mam wrażenie, że bawimy się na cmentarzu.
14 maja. Kolejny dzień, kolejny wykład. Tym razem lwowscy batiarzy - o których wyczynach legendy krążą do dziś. Komu świta obraz Sczepcia i Tońca z przedwojennych filmów śpiewających o tym jak dobrze się żyje w Lwowi, powinien też zdać sobie sprawę z tego, że mnogość anegdot odkrywa nie tylko bogactwo galicyjskiego tygla, lecz też okrucieństwo i biedę tamtego świata. Wojna starła go z powierzchni ziemi -pozostawiając wspomnienia i nostalgiczne legendy - w których, jak w krzywym zwierciadle, czasem uda się dostrzec ułamek prawdy.


 Na poszukiwania materialnych śladów dawnych dni wybraliśmy się z przewodnikiem - i choć nasz spacer trwał 4 godziny widzieliśmy tylko część wspaniałości. 


Wnętrze opery kurtyna H. Siemiradzkiego


Wieczorem jeszcze pędem do słynnej Opery Lwowskiej na Nabucco Verdiego, trochę nas rozśmieszyła toporna inscenizacja, ale z zachwytem podziwialiśmy bogate wnętrze teatru. 

Później już tylko nocne szaleństwa w ormiańskiej dzielnicy, gdzie bez liku jest świetnych knajp Hasowa Lampa (Naftowa Lampa) czy galeria Dzyga.










Słoneczna majowa sobota to wymarzony czas na ślub i sesję na lwowskiej Starówce. 





15 maja Ostatnia (nasza) niedziela we Lwowie to zwiedzanie jednej z najsłynniejszych polskich nekropolii.Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt Lwowskich oglądaliśmy w deszczu - uprzykrzonym kapuśniaczku - ale może to najbardziej pasująca do tego miejsca aura. Mnie od zawsze fascynowały nagrobne figury miałam więc czym cieszyć swoje i mojego aparatu oko:



Słońce wyszło z zza chmur, kiedy pojechaliśmy zwiedzać  Lwowski Browar- choć jak dla mnie ten punktu programu można spokojnie było wykreślić - nie żeby nie smakowalo mi lwiwskie, ale sama ekspozycja i degustacja to czysta komercha.
Na szczęście znalazł się i czas na górę zamkową, na którą nasz przewodnik najwyraźniej drapać się nie miał ochoty - tłumacząc się śliskimi od deszczu kamieniami (to jedyna co do niego uwaga - bo trzeba przyznać, ze spotkanie z nim było bardzo udane). Wymówka prysła w przepięknym słońcu, cudnie oświetlającym panoramę miasta.

Spacer zakończyliśmy pod katedrą Św. Jura, z której wysypały się pierwszokomunijne dzieci, ubrane w ludowe stroje. 
Samodzielnie poszliśmy jeszcze zobaczyć gmach  Politechniki i Ossolineum aż dotarliśmy do rynku - gdzie w cukierni zwanej Cukiernią oddaliśmy się słodkiej, wieczornej rozpuście. Potem było jeszcze piwo znów u Ormian i pożegnanie z miastem Lwa.
          Na zakończenie lwowskie impresje:




Tradycyjnie długi weekend majowy w tym roku nie rozpieścił nas pogodą - było szaro, buro i ponuro a dodatkowo rtęć w termometrach nie podniosła się zbyt wysoko. 
Zrezygnowaliśmy zatem z dłuższego wypadu i rozprostowaliśmy kości i koła na znanych dobrze ścieżkach w  okolicach Pogórza dolnego, Dębogórza i Kazimierza.


Pod plastikowym kebabem - prawdopodobnie najbrzydsza reklama świata


Niektórzy zamiast dwóch kółek wolą cudze cztery nogi - spotkanie z ludźmi  (i końmi) ze stadniny w Rumi.



Ty przynajmniej jesteś kuty na cztery kopyta!




Wypatrywanie bocianów..




Niepostrzeżenie nadeszła wiosna i choć teraz już zadomowiła się na dobre, to jeszcze dwa tygodnie temu nie było to takie oczywiste. Pomimo niezbyt zachęcającej, wietrznej i chłodnej aury 16 kwietnia wybraliśmy się na wycieczkę z uczestnikami Akademii 30+ i do rezerwatu Beka niedaleko Mrzezina. Nasza wyprawa miała konkretny cel - poszliśmy na ptaki. Nie było to w żadnej mierze pójście na łatwiznę, ale z odpowiednim przewodnikiem nie okazało się też takie trudne.





Żeby zobaczyć, trzeba wiedzieć jak i gdzie patrzeć. Nas w świat birdwatchingu wprowadzał Pan Piotr Kamont ze Stowarzyszenia Wspólna Europa. Wcześniej odbył się wykład, który wyposażył nas w teorię - więc jeżeli wam wciąż lotki kojarzą się jedynie z grą w badmintona - musicie sporo nadrobić.
Fachowe słownictwo nie jest może aż tak niezbędne -  jak bystre oko  i znajomość cech charakterystycznych pozwalających odpowiednio zaklasyfikować obserwowanego ptaka - a to przecież w birdwatchingu chodzi. Kto wie jednak, czy nie ważniejsza jest sama frajda i radość z bezpośredniego kontaktu z przyrodą.  A było jej co nie miara!






Dzięki wsparciu fachowemu wiemy, że widzieliśmy żurawie, czaplę siwą, błotniaka stawowego i kanię czarną.  Miejmy nadzieję, że i w tej dziedzinie ćwiczenie czyni mistrza  - więc lornetki w dłoń i na łowy! 

Fotografowanie ptaków wymaga refleksu - tu siedziała pliszka siwa..

Posted by Picasa

Translate

Popularne

  • Oslo w jeden dzień
    10-13.07.2010 r. Widok na Oslo ze wzgórza zamkowego Przyjazd w sobotę, a wyjazd we wtorek rano...  Z Polski do stolicy Norw...
  • Śladami mistrza Leonarda
    Widok z Duomo Padł pomysł – lecimy do Mediolanu! Są tanie bilety lotnicze do Bergamo, trzeba to wykorzystać. Kilka dni w stolicy mo...
  • W gościnie u Anny Wazówny
    Brodnica - Golub-Dobrzyń - Toruń - Ciechocinek - Aleksandrów Kujawski 31.08.-02.09.2012 Pokaż Brodnica - Aleksandrów Kujawski na wi...
  • Home
  • Category
  • Photography
  • Lifestyle
  • Archives
  • Contact

Czytaj o

Aleksandrów Kujawski Beka Białowieża biegówki Brodnica Ciechocinek Darżlubskie buki dłuższe wycieczki rowerowe Frombork Golub-Dobrzyń Groty mechowskie kajaki Kaliningrad kanał elbląski Kraina Otwartych Okiennic lokalne atrakcje Lwów Mediolan Oslo rower elektryczny rowery Toruń u Anny Wazówny Wdzydze z Akademią 30 plus żubry Żuławy

Ale to już było

  • ►  2015 (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
  • ►  2014 (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2013 (7)
    • ►  lipca (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2012 (14)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (1)
    • ►  lutego (2)
  • ▼  2011 (12)
    • ▼  grudnia (2)
      • Święta w tonacji szaro-szarej
      • Bożonarodzeniowa Beka
    • ►  listopada (4)
      • Jesień w pełni..
      • Szperk
      • Oczekiwana zmiana
      • Nocny łowca
    • ►  października (1)
      • Jesień w Dolinie Radości
    • ►  września (1)
      • kajakiem po Gdańsku
    • ►  czerwca (1)
      • 5 czerwca Wielki Przejazd Rowerowy
    • ►  maja (2)
      • Majowa wizyta w mieście słodyczy..
      • majowy początek rowerowy
    • ►  kwietnia (1)
      • przywitanie sezonu w rezerwacie Beka
  • ►  2010 (2)
    • ►  listopada (2)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Home
  • Sample Page
  • Archive
  • Portfolio
  • Support
  • Contact
  • Buy This Theme

Strony

  • Strona główna
  • Rowerowa Litwa 2011
  • Szwecja na rowerach 2010
  • Paris, Paris 2011

Flickr

Instagram

About

Są takie wyprawy, na które trzeba spakować plecak. Są i takie, które odbywamy niepostrzeżenie, w ogóle się do nich nie przygotowując. Zapiskom z jednych i drugich poświęcam ten blog.

Kontakt

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Copyright 2014 Podróże nieduże.
Designed by OddThemes